Niczego się nie uczymy. Krajobraz po Zniczu

Lata lecą, kolejne miesiące mijają, a w Wiśle dalej nie zmienia się zbyt wiele. Możemy kreślić piękne słowa o projektach, wizji, algorytmach oraz danych, a także jeździć na obozy do ciepłych krajów i ładnie się uśmiechać. Potem jednak stajemy w obliczu spotkania, gdy przeciwnik wpierw wali nam jednego gonga, a następnie umiejętnie się broniąc wywozi ostatecznie z R22 kolejne trzy punkty. 

Można się oczywiście wkurzać na taki stan rzeczy, ale z każdym tygodniem trudno nie odczuć już zmęczenia tymi samymi schematami, które są powielane przez graczy „Białej Gwiazdy”. Powolne rozgrywanie piłki przed polem karnym? Nieudane dośrodkowania skrzydłowych, którzy totalnie nie dojeżdżają? A może pojedyncze błędy obrony, które doprowadzają do utraty bramek? 

Wszystko już widzieliśmy wielokrotnie. Wisła Kraków od wielu miesięcy rozgrywa właściwie ten sam mecz. Jej spotkania przypominają już bardziej partyjkę w Bingo, w której brakuje tylko, aby to właśnie zawodnicy Mariusza Jopa zasiedli przy stolikach, skoro już i tak część z nich porusza się po boisku dość ospale. 

Wisła nie ma skrzydłowych i kropka

Za naszą drużyną kolejny już mecz, po którym jak bumerang wróciła także dyskusja wokół stylu gry, jaki chcą prezentować na boisku zawodnicy „Białej Gwiazdy”. Od kilku rund kibice słyszą, że Wisła powinna na boisku prezentować „krakowską piłkę” opartą na dominacji i posiadaniu piłki, bo właśnie taka filozofia leży w jej DNA. Z klubu padają nawet argumenty, że przecież inny sposób gry natychmiast spotkałby się z dezaprobatą ze strony kibiców. Abstrahując już od tej niesprawdzonej tezy, rzeczywistość od dawna pokazuje jednak, że oczekiwania i zamiary zupełnie nie zgrywają się z realnym potencjałem i jakością zawodników. 

Wisła wyznaczyła sobie bardzo trudne zadanie, chcąc grać w sposób efektowny i ofensywny. Wymaga on przecież połączenia kilku czynników w tym m.in. dokładnego i szybkiego rozegrania, cierpliwości czy skuteczności polu karnym. To styl, który przypomina system naczyń połączonych. Aby cały mechanizm zadziałał, muszą solidnie funkcjonować jego wszystkie części. 

W Wiśle tymczasem tak się dziwnie składa, że dość często drużynie „czegoś brakuje” do w pełni funkcjonującej maszyny. 

Pierwszy przykład z brzegu? Skrzydłowi. Wisła próbuje zamykać rywala pod ich własnym polem karnym i szuka sposobu na rozerwanie obrony. Gdy przeciwnik ustawia się gęsto w polu karny, zawodnicy „Białej Gwiazdy” z uporem maniaka kierują piłkę w boczne sektory szukając okazji na dobre dośrodkowanie. Co z tego jednak może wyjść, gdy na przestrzeni całego spotkania statystyki skrzydłowych wyglądają tak dramatycznie? Po ostatnim meczu brutalnie obnażył je Maciej Skucha z kanału „Okiem Wiślaków”

Przestańmy sobie robić nadzieję, że pewnego dnia nasi skrzydłowi nagle wstaną z łóżka i coś im przeskoczy, a oni sami nauczą regularnie i precyzyjnie bić piłkę w pole karne. Skoro to nie wydarzyło się w ciagu ostatnich lat, to jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki nie wydarzy się w tej rundzie. 

Ale to nie jest tylko problem samych skrzydłowych, lecz i zawodników, którzy teoretycznie powinni powalczyć o górną piłkę. Wisła zazwyczaj występuje stosunkowo niskim składem, który ma wyraźne problemy, by wygrać pojedynki z bardziej masywnymi defensorami, których w zespołach I-ligowych jest dość sporo. Jeden Łukasz Zwoliński, który w sobotę próbował walczyć o piłkę to stanowczo za mało, aby zaskoczyć rywali. 

Szkodliwy mit

W meczu ze Zniczem dramatycznie funkcjonowała również szybkość rozegrania. Przez niemal godzinę gry zawodnicy Mariusza Jopa wyglądali, jak gdyby właśnie kończyła się ich runda jesienna i wciąż mieli kilkadziesiąt spotkań w nogach. Akcje „Białej Gwiazdy” moglibyśmy odpalić na YouTube w trybie x1,5 przyspieszenia, a i tak mielibyśmy wątpliwości co do ich płynności na ekranie. Mimo iż w drugiej połowie gospodarze ruszyli już mocniej do ataku, to w ich poczynaniach zabrakło z kolei trzeciego elementu, czyli spokoju i cierpliwości. 

Na pytanie Grzegorza Wójtowicza o inny pomysł na rozegranie ataku, trener Mariusz Jop postanowił odpowiedzieć, że jeśli ktoś zna takowy, to chętnie się z nim zapozna. Sama w sobie riposta w symboliczny sposób może pokazywać, że problem „Białej Gwiazdy” w dalszym ciągu pozostaje ten sam. W Wiśle od lat wierzą, że filozofia gry prędzej czy później się obroni. To  rzeczywiście mogłoby się może i wydarzyć, lecz wymagałoby kombinacji wyżej wymienionych czynników. 

I najważniejszego, czyli jakościowych zawodników. A tych drużyna zwyczajnie nie ma, by grać w taki sposób. To nie jest żadna „krakowska piłka” i nie ma prawa w ogóle się tak nazywać. 

Dziś jesteśmy zwykłymi zakładnikami dawnego mitu.

Wyrwa w środku pola 

Jakby tego było mało, trener Mariusz Jop musi zmierzyć się z jeszcze jednym problemem przed nadchodzącym spotkanie na Stadionie Śląskim. Naszego szkoleniowca czeka zapewne niemały ból głowy związany z obsadą pozycji stopera. To wszystko pokłosie zawieszenia za sprawą kolejnej żółtej kartki, którą Alan Uryga otrzymał w ostatnim spotkaniu. Jego absencja wymusza zatem poszukiwanie kandydata do wypełnienia luki na środku obrony. 

Trudno przypuszczać, że od pierwszych minut przeciwko Ruchowi nie wystąpi Wiktor Biedrzycki, który pod koniec poprzedniej rundy wrócił do pierwszego składu i najwyraźniej utrzymał w nim miejsce podczas przerwy zimowej. W meczu ze Zniczem już na początku spotkania zabrakło mu czujności, lecz akcja gości nie przyniosła wówczas rozstrzygnięcia. W dalszej części spotkania nie wyróżnił się już niczym na minus. 

Skłamalibyśmy zapewne mówiąc, że do byłego gracza Bruk-Betu mamy pełne zaufanie. Z drugiej strony, nie wiemy w jakiej dyspozycji znajdują się pozostali obrońcy do gry, spośród których Mariusz Jop będzie teraz musiał wskazać tego właściwego. Dla kibiców jednym z oczywistych kandydatów jest Mariusz Kutwa. Młody zawodnik jesienią wdarł się do składu „Białej Gwiazdy” w momencie, gdy doszło do zmiany na stanowisku szkoleniowca i przez pierwsze tygodnie pokazywał się z naprawdę niezłej strony na stoperze. Przypomnijmy zaś, że wcześniej zaliczył dosłownie kilka występów w środku pomocy. 

Choć końcówki rundy Kutwa nie miał już tak udanej i stracił miejsce w składzie, wielu spodziewało się, że wynika to głównie z intensywnej rundy i zwykłego zmęczenia. Obecność w składzie od początku nowej rundy Biedrzyckiego wzbudziła jednak lekkie zastanowienie i znaki zapytania wokół aktualnej formy młodszego gracza, z którym część fanów zaczęła wiązać większe nadzieje. Być może w Chorzowie poznamy kilka odpowiedzi na nurtujące nas pytania. 

Pozostałe opcje? W obliczu kontuzji Colleya i Łasickiego, trenerowi pozostaje jeszcze Kacper Skrobański, o którym wspominał na konferencji. Mimo tych ciepłych słów sądzimy jednak, że ostatecznie należy je traktować bardziej, jako kurtuazję. 

Liga gra pod Wisłę, a ta się wywala

Mimo niezwykle korzystnych wyników dla ekipy Mariusza Jopa w poprzedniej kolejce, chyba już nikt nie łudzi się, że przy obecnej grze rozważania o bezpośrednim awansie leżą na granicy absurdu. Znicz Pruszków raz jeszcze udowodnił, że nasz zespół nie stanowi dla ligi żadnego zaskoczenia. 

Co gorsza, nawet potencjalny baraż jawi się dziś bardziej na mecz, do którego spokojnie Dawid Szulczek, czy Ireneusz Mamrot znaleźliby szereg pomysłów na rozpracowanie Wiślaków. O ile w ogóle Wisła znajdzie się w czołowej szóstce.

To jest właśnie ta różnica. Przeciwnicy szukają sposobu, jak z nami grać. My zaś myślimy, że już go dawno znaleźliśmy.  

Views: 596

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *